Lubię brać ze sobą aparat, gdy mam coś do załatwienia na mieście. Czasem trzeba na coś poczekać, a nic czasu lepiej nie zabija, niż fotografia dla przyjemności. Poza tym można być świadkiem niepowtarzalnej sceny, którą należy zauważyć z wyprzedzeniem i odpowiednio szybko zareagować. Jeśli „ten moment” zauważa się w czasie rzeczywistym, to pozostaje jedynie obserwować go, bo na zdjęcie jest już za późno.
Taką jedną sytuację w pełni świadomie przegapiłem. Stałem obok skrzyżowania i wymieniałem obiektyw, kiedy zobaczyłem, że z podporządkowanej będzie wyjeżdżał kurier. Skręcał w prawo i obydwa pasy w tym kierunku miał wolne, bo od lewej mieli czerwone światło. Wiedziałem, że młody skręcając nie omieszka sobie mocniej przycisnąć, a że Ford Transit napęd ma na tylną oś, to gościa jak nic zarzuci. Ładny miałbym kadr, bo w świetnym miejscu sobie stanąłem, a gościa wywinęło o ponad 30 stopni. Ale odpuściłem sobie i ze stoickim spokojem wkręcałem 40-150mm. Żal mi było tego ujęcia, ale aparat brałem z mocnym postanowieniem „zero reporterki” i zdecydowany byłem w nim wytrwać.
Kilka dni wcześniej u Darka Tyrpina pojawił się wpis ze zdjęciami kolorowych obiektów w zimowej scenerii. Kozacki pomysł zajebiście mi się spodobał; zabierając ze sobą aparat na miasto myślałem o tym, że sam się mogę z takim tematem zmierzyć. Śnieg akurat świeżutki był, a w dodatku co jakiś dosypywało go jeszcze. Szybko przekonałem się, że nic z tego jednak nie będzie; takie zdjęcia, to robić nie w mieście, gdzie samochodów, ludzi, budynków i innych obiektów pełno, ale gdzieś na jakiś końcach świata, tudzież jego początkach. Tylko tam można znaleźć piękne, czyste, białe kadry.
Tak więc polowanie na kolory odpuściłem sobie i koncepcja nowa brzmiała: jak coś trafię w kolorze na bieli, to będzie miło, ale dzień nie będzie stracony, jeśli na karcie przyniosę do domu inny temat. Zatem luz i spontan aka. pstrykanie bez pełnego zaangażowania. Zresztą cel mojego z domu dupy ruszenia był zupełnie inny i ewentualne zdjęcia, to tylko tak przy okazji.
Wrócę jeszcze do wymiany obiektywu, której nie planowałem. Krótki spełniał swoją powinność, ale tylko do momentu, w którym zauważyłem dzikie kaczki pluskające się w jednym z potoków płynących przez centrum miasta. Dokładnie w tym potoku płynącym między Bankiem Spółdzielczym a ZUiRT-em po południowej stronie ulicy. Kaczki jak kaczki, ale niecodziennym wydało mi się miejsce ich pływania. Ten potok to przecież jeden śmierdzący ściek! Syf do entej – po drugiej stornie ulicy jest plac z ławeczkami i latem bywają takie dni, że nie da się tam wysiedzieć, bo tak z tego potoku trąci. Zaskoczyły mnie rosoły i nim względnie się do nich ustawiłem, to odleciały. Wyczaiłem je jeszcze jakieś 200 metrów dalej, ale odpuściłem sobie, bo musiałbym się przedzierać przez jakieś chaszcze i na bank bym je spłoszył. Poniżej parę zdjęć – właściwie wszystkie, jakie zrobiłem.
Trochę za późno.
Ściek chyba ma większą gęstość niż woda, temu nie zamarza. I pewnie to zielone w wodzie, to jedyne łatwo dostępne żarcie dla nich?
Z tymi kolorowymi obiektami na zimowych zdjęciach to niezły pomysł. Może warto by było jeszcze nasycenie kolorem tych obiektów podciągnąć, a reszty obniżyć? Ja się tak bawiłem w zeszłym roku: [url]http://www.flickr.com/photos/sq7hji/3442159962/[/url]
@SpeX – Ściek nie “nie zamarza” dlatego, że ma gęstość większą niż woda – gdyby tak było to ołów też by “nie zamarzał” i byłby płynny :)
A swoją drogą, ten ściek może też mieć gęstość mniejszą niż woda…
Nigdy nie byłem dobry z chemii, coś takiego ostatnio usłyszałem.
@[b]Jakub Milczarek[/b], kolory już są podciągnięte; bardziej nie chciałem, żeby nie spalić ich i nie przedobrzyć ;) W RAW-ach dość blado to wyglądało, no ale czym jest RAW, a czym JPG?
Nigdy nie wiem, kiedy dorwie mnie wena, a gdy mnie dopada, to rzadko jestem pewien, o co jej właściwie chodzi i do czego dokładnie chce mnie wykorzystać. Tak było i tym razem: kilka kwadransów po północy z głupia wyjrzałem sobie przez okno – w żadnym konk