“Znamię”, “Mroźny wiatr” i “Cios poniżej pasa”

Trzy filmy… Trzy różne filmy trzech różnych twórców i budżetów. Trzy różne gatunki: dramat s-f, horror i sensacja. Bezcelowym wydaje mi się porównywanie pieczonego kurczaka do deseru lodowego na podstawie walorów smakowych. Jedno i drugie może być pyszne, a to, w jakim stopniu, zależy od tego kto i z czego zrobił i jak to podał. Te trzy różne filmy mają jeden wspólny mianownik: do żadnego z nich nie wrócę. Albo wartka, lecz przewidywalna akcja, albo ciągła i nudna jak flaki z olejem niewiadoma.
Znamię, Mroźny wiatr i Cios poniżej pasa

Znamię
Znamię

Film “Znamię” przypomniał mi o istnieniu aktora, który zwie się Kevin Costner. Megagwiazda, która dała o sobie zapomnieć, na stare lata wróciła w nudnawym filmie o żenująco naiwnej (momentami) fabule. Fakt faktem, że ja raczej nie jestem typem widza, w którego twórcy filmu celowali. Docelowym odbiorcą miał być romantyczny i naiwny miłośnik obrazów psychologicznych podanych przez wielki przemysł filmowy. Film przez ponad godzinę torturuje nudą, a gdy akcja w końcu zaczyna ożywać, staje się żenująco czytelna. Im szybsza, tym bardziej przewidywalna. Taka sobie papka doskonale nadająca się do popołudniowej sjesty: poleżeć, poziewać, pobekać od czasu do czasu rzucając okiem na to, co dzieje się na ekranie.
O czym jest?: bohaterami filmu jest małżeństwo lekarzy. Podczas misji medycznej w Wenezueli na górskiej drodze wydarza się wypadek, w którym ginie Emily Darrow. Jej mąż, Joe, nie może pozbierać się po stracie żony, tym bardziej, że wokół niego zaczynają się dziać dziwne rzeczy. Okazuje się, że to jego żonka z zaświatów próbuje się z nim skontaktować.

Mroźny wiatr
Mroźny wiatr

“Mroźny wiatr”, to horror: niskobudżetowy, ale nieźle pomyślany. Jak to w takich tanich filmach bywa, akcja toczy się na zadupiach i niewiele aktorów bierze w niej udział, ale błędem byłoby z góry spisanie filmu na straty. “Mroźny wiatr” nie jest klęską. Mało tego: jest dużo lepszy od niejednej produkcji, w którą wpompowano dużo więcej kasy. Trzyma w napięciu, potrafi zaskoczyć, stawia pytania i nie na wszystkie odpowiada. Z tym ostatnim chyba przedobrzono, bo sam koniec filmu tak mnie zamotał, że musiałbym go obejrzeć jeszcze raz, aby zrozumieć.
O czym jest?: pewien typ zakochuje się w pewnej lasce i kombinuje, jak ją poznać. Bardzo dużo o niej wie i jedną z informacji postanawia wykorzystać do zrealizowania swojego celu. Dowiaduje się, gdzie ona wybiera się na święta, wywiesza ogłoszenie, że tam jedzie i ma jedno wolne miejsce w aucie. Ona na ogłoszenie odpowiada. Jadą sobie tym jego rzęchem autostradą, ale chłopaczyna wymyśla sobie, że odbije w boczną drogę, która ma być jednocześnie trasą widokową i skrótem. Laska się buntuje, ale jej fochy niczego nie zmieniają. Na tej bocznej drodze dochodzi do dziwnego wypadku, w wyniku którego lądują w zaspie. Nie jest im dane wydostać się z niej o własnych kołach, a jak się później okazuje: opcja “wydostać się” w ogóle nie wchodzi w grę. Zaczynają dziać się dziwne rzeczy.

Cios poniżej pasa
Cios poniżej pasa

“Cios poniżej pasa”. Niezłe, fajne, nawet dobre. Gdyby nie zajebiście ckliwe zakończenie, to film mógłbym uznać za bardzo udany. Klimat czarnoskórej gangsterki potęgowany przez czarną muzę, do tego ciekawa fabuła, szybka, a momentami cholernie szybka akcja – 95% filmu była wyśmienita. Nie wiem o co chodziło z tym przesłodzonym zakończeniem filmu, a jak nie wiem, to znaczy, że chodziło o kasę. Końcówka w ogóle nie pasuje do całości filmu i w zupełności mogli ją sobie darować. Ewentualnie, jeśli koniecznie chcieli pokazać powrót tatunga, to mogli nie robić tego w stylu Walta Disneya, ale zrobić to w klimacie, jaki panował przez cały czas.
O czym jest?, czarnoskóry gangsta wychodzi z pierdla i postanawia się skupić na opiece swojego synka. Razu pewnego jadą sobie samochodem, synek zasypia – istna sielanka. Wtedy to na tatusia napadają źli panowie i kradną samochód razem z synalkiem. Tatuś olewa samochód, ale za wszelką cenę chce odzyskać dziecko. Do pomocy zaprzęga siłą pewną czarnoskórą piękność, która na chwil kilka przed napadem próbowała sprzedać mu ciuszki. Koniec końców wychodzi na to, że wespół muszą kasy trochę zdobyć, by odkupić synka od przeokrutnego „Rzeźnika”. Skąd wziąć sto tysięcy patoli? Zobaczcie sami :) Film momentami przewidywalny, ale jako całość nie pozwala się ani przez chwilę nudzić. Super muza, super klimat i tylko końcówka do dupy. Ale całość na 5 z małym plusikiem.

Subskrybcja
Powiadom o
guest

2 komentarzy
Wbudowane komentarze zwrotne
Pokaż wszystkie komentarze
SpeX

No to muszę kuknąć na te 2 ostatnie pozycje co to:>

MatexCor

Heh, co do ostatniego filmu, również mnie końcówka rozwaliła, można było się aż wzruszyć :D Ale film jako całość extra, chyba 3 razy go obejrzałem :)

Resztę pozycji będę musiał dodać do oczekujących na obejrzenie…