Aparaty są jak samochody. A Ty? Jakim jesteś kierowcą?

Dziwnie się poczułem – aż mi w głowie zawirowało. Trwało to zapewne ułamek sekundy, ale w tej krótkiej chwili przez moją świadomość przemknął cały ten wpis. Choć jeszcze w głowie mi od tego grzechotało, to wiedziałem już, że zaraz siądę do pisania.

Wpis powstał w ułamku sekundy, ale spisanie go potrwa dłużej. Również dłużej, niż zrodzenie się pomysłu w głowie, trwać będzie przeczytanie tego, co ponizej naskrobałem – albo raczej wyklikałem.

Czyż nie tak samo jest z fotografią?

W ułamku sekundy powstaje zdjęcie, ale to jest tylko uchwycenie i naświetlenie chwili. Proces przetwarzania tego ułamka sekundy trwa o wiele dłużej – jest to jednak konieczne, aby móc obraz odtworzyć i utrwalić w postaci, w jakiej możemy pokazać go innym. Mogę więc śmiało stwierdzić, że pisząc ten tekst, wywołuję myśl, byście i Wy mogli się z nią zapoznać.

Możliwe, że nie będzie to nic odkrywczego, ale w życiu już wiele razy przychodziło mi się przekonać, że czasem najbardziej błahych i oczywistych spraw nie jesteśmy świadomi. Szukamy, a mamy, lub też poznajemy, choć znamy – tylko dlatego, że nie zdajemy sobie z tego sprawy. Więc jeśli nawet dziewięciu na dziesięciu czytającym ten wpis porównanie fotografii do samochodu już od dawna jest znane, to ta jedna osoba, która nie była tego podobieństwa świadoma, jest tym powodem, dla którego niniejszy tekst popełniam.

Wróćmy do pierwszego akapitu. W tamtej chwili trzymałem w dłoniach Porsta i spokojnie bawiłem się ustawieniami ekspozycji, nie planując jednak zrobić zdjęcia. Ot, takie zwyczajne przepalenie silnika, który ten przez dłuższy czas był w bezruchu.

Kręciłem pokrętłem czasu migawki i pierścieniem przysłony, obserwując, jak wskazówka światłomierza przesuwa się raz w jedną, a raz w drugą stronę. Bez określonego celu, właściwie tylko dla przyjemności. Wskazówka na każdy mój ruch reagowała odpowiednio. W górę, w dół, mniej bardziej, powrót do wcześniej zajmowanej pozycji… Pełnia kontroli, wręcz pełna symbioza z tym kawałkiem metalu i szkła.

Wtedy pomyślałem o cyfrowym Olympusie i w tym momencie, w ułamku sekundy, migawka w moim umyśle wykonała swój cykl. Utrwaliła ten fragment potoku myśli, bo w tym momencie pojawiła się taka, która należało utrwalić, a nie tylko obserwować na matówce. W tym momencie, w myślach, porównałem swoje aparaty do samochodów. Ba! Poczułem się, jakbym właśnie siedział w jednym z nich.

W pełni mechaniczny Porst wydał mi się prostym, wręcz spartańskim samochodem, w którym nie ma się co zepsuć i nad którym pełnię władzy sprawuje kierowca. Bez żadnej automatyki i bez żadnych udziwnień: prosta jak cep konstrukcja, która przetrwa lata. Mechanizm, w którego działanie można się wczuć i połykając kolejne pakiety kilometrów zapomnieć, że między jezdnią, a własną osobą jest jeszcze pojazd.

W drugiej torbie cyfrak. Zaawansowana technika: tyle automatyki, elektroniki, że nawet manual bez niej nie ma prawa działać. Elektroniczne wtryski, systemy stabilizacji wszystkiego, kontrola wycieraczek i masażer piór, regulacja temperatury tyłka, przeliczanie wszystkiego, wspomaganie wszystkiego, czujniki i komputery i automatyczna skrzynia biegów na czele. W takim samochodzie, choćbym nie wiem jak się starał unikać automatyki, to jej nie uniknę. Ona jest wszędzie; pojazd jest nią tak przeniknięty, że musiałbym wszystkie flaki z niego wywalić i w obudowę jakoś wkomponować tę garść żelastwa pochodzącą ze starego, mechanicznego analoga.

Aparat fotograficzny jest jak samochód. Mały, większy, średni, uniwersalny lub dedykowany do specjalistycznych zastosowań, z możliwością (lub bez) dowolnej adaptacji i rozbudowy, sterowany automatycznie, mechanicznie lub manualnie, przy czym „manualnie” traktuję jako elektroniczny substytut prawdziwej mechaniki. Niby każdym parametrem samemu się steruje, ale jednak wyniki przetwarza skomplikowana elektronika, której awaria skutecznie unieruchamia całość.

Mówi się, że stare, w pełni mechaniczne pojazdy są dla prawdziwych mężczyzn. Twardziele wożący się takimi samochodami chwalą sobie to, że z ich wozem dzieje się dokładnie to, co oni sami spowodują. Że nic im nie pika i nie dzwoni, nic nie koryguje ich zachowań, przez co samochód prowadzi się tak wiernie, jak żaden inny.

Z kolei nowoczesne i automatyczne są dla kobiet i tych, którzy za szczyt wtajemniczenia uznają umiejętność samodzielnego wyboru dystrybutora i zatankowanie go do pełna. Ale nie pod sam korek, tylko tam, gdzie się samo lać przestanie. Abeesy, kontrole trakcji, wspomagania hamulców, kierownicy, kierowania i myślenia plus masa różnych udogodnień jest dla tych, którzy tak naprawdę jeździć nie potrafią.

Aparaty fotograficzne są jak samochody. Żyjemy w czasach, w których wszystko trzeba szybko i dokładnie, dlatego też rozwój techniki ukierunkowany jest na ciągłe automatyzowanie i ułatwianie życia. Inteligentne samochody, AGD, ba! całe domy inteligentne są! Tylko gdzie w tym wszystkim jest miejsce na prawdziwe, w pełni świadome i w pełni kontrolowane życie? No, miejsce jest, ale czasu nie ma. A po pewnym czasie, to i chęci brak, by choć na chwilę zrezygnować z automatyki i w pełni wziąć sprawy w swoje ręce.

Niekultywowane tradycje umierają.

Wielu nie potrafi dziś posłużyć się prostym, mechanicznym narzędziem. Bez elektronicznego programatora ani rusz. Niektórzy zapominają i/lub nie przekazują wiedzy innym. Szkoda. Przecież jeśli nawet wiedza nie zostanie spożytkowana w praktyce, to już samo pojęcie o zasadach działania pewnie w życiu się przyda, a już na pewno nie zaszkodzi. Uświadomienie może mieć negatywne skutki jedynie w przypadku zdradzenia jedzącemu kaszankę tajemnicy tego przysmaku :)

Są zapaleńcy, którzy od nafaszerowanych nowinkami technologicznymi SUV-ów wolą stare, radzieckie UAZ-y. Może nie na co dzień, bo zbyt kłopotliwe to, no i pali sporo. Ale od czasu do czasu, dla niczym nieskrępowanej przyjemności, wybrać się w teren i zmierzyć się z nim bez wspomagaczy – czemu nie? Na co dzień miejska terenóweczka, bo człek przyzwyczajony patrzyć nieco z góry, ale dla frajdy płynącej z prawdziwej jazdy niedzielna przesiadka na taką radziecką kupę żelastwa, gumy, pleksy i brezentu, by wrócić do domu brudnym, zmęczonym, ale też szczęśliwym.

Tak bym tłumaczył tych zapaleńców, którzy w dobie nowoczesnej, autowypasionej fotografii wolą walczyć ze starymi analogami, robiąc 1-2 analogowe zdjęcia na 50 zrobionych cyfrą i wolą topić pieniądze w kilometrach klisz, niż zatankować raz, a porządnie jakąś szybką CF lub SDHC.

Jednak wielu z tych zapaleńców na co dzień zasuwa nowoczesnymi, ekonomicznymi, ekologicznymi, synchrologicznymi, automatycznymi wehikułami, bo na manualną frajdę nie mają czasu, pieniędzy, nerwów lub po prostu ochoty. Za to w wolnych chwilach, wtedy, kiedy mogą, a nie muszą, zostawiają w domach cyfraki i wybierają się w świat ze sprzętem, który często do działania nie potrzebuje nawet baterii. Dla frajdy, zabawy, dla satysfakcji.

Tych, którzy z czystą mechaniką styczności jeszcze nie mieli, a tryb manualny posiadanego cyfraka stanowił dotąd szczyt ekscytacji, gorąco zachęcam do zmierzenia się z prawdziwym, fotograficznym offroadem. Jazdą bez procesorów, jazdą trudniejszą, niż parkingowe szarże nowym Q7 na wstecznym.

Zabawa jest to niedroga, jak cały ten mechaniczny oldskul, ale zabawę daje przednią. Jak gra w piłkę na boisku, a nie w FIFĘ 2011.

Ja ze swoim fotograficznym UAZ-em
Ja ze swoim fotograficznym UAZ-em
Subskrybcja
Powiadom o
guest

3 komentarzy
Wbudowane komentarze zwrotne
Pokaż wszystkie komentarze
Jurgi

Podobnie można widzieć ludzi, którzy w dobie tabletów i smartfonów w wolnych chwilach siedzą przy ośmiobitowcach i piszą na nie gry i dema. :-)

Węgorz

Bardzo trafne porównanie :-)

Samochodziarz

Jak zawsze świetny wpis.