Kupa radości

Chyba nic nie cieszy bardziej, niż kupa zrobiona po kwadransach stękania, poprzedzonych dniami chodzenia z jelitami zdającymi się za moment pęknąć w szwach niczym zbyt długo przetrzymana na wrzątku parówka. W końcu ta ostatnia chwila bólu na tronie: ostatni jęk, stęk i “plusk!”. W takiej chwili wszelkie inne zmartwienia odchodzą w cień i nic nie znaczą nawet krople zimnej wody klozetowej zwisające z zawieszonych na kiblu pośladów.

Zaparcia, zatwardzenia – samo życie. Profilaktycznie trzeba dużo pić. Gdy jednak dochodzi do tego, że tematy w jelitach mocno spowolniły, to nic tak człowieka nie cieszy, jak wyrzucenie z siebie przenoszonej kupy. Nic.

Aż do momentu, gdy zostajesz rodzicem.

Gdy już nim jesteś, cierpisz na równi ze swoim maleństwem. Albo i bardziej, świadom konsekwencji takiego stanu rzeczy. Nie chodzi o płacz dziecka i z tego powodu nieprzespane noce. Świadomy zagrożeń dla młodziusieńkiego organizmu w duchu modlisz się o szybką kupę w pielusze goręcej, niż o swoje własne dobro.

I gdy ta kupa wreszcie przychodzi, poprzedzona salwami bąków, prrrytów i innych pryków, nachylasz się nad pieluchą i zaciągasz aromatem tak mocno wyczekiwanej, żółtej brei w pieluszce. Czujesz ulgę razem z dzieckiem. Czujesz tę ulgę za nie i czujesz ją mocniej, niż po własnej spóźnionej zatwardzonej. Cieszy się jak głupi.

Piękna chwila. Najprawdziwsza kupa radości.

Subskrybcja
Powiadom o
guest

1 Komentarz
Wbudowane komentarze zwrotne
Pokaż wszystkie komentarze
Marek

Bardzo życiowe i obrazowo napisane :D