Seria powrotów trwa! Kilka tygodni temu, po ponad trzech latach przerwy, wróciłem do blogowania. Kilkanaście dni po tym, po siedmiu latach nieobecności, do ścigania się w F1 wrócił Robert Kubica. No to pasowało podjąć wyścig na powroty i odpowiedzieć kolejnym, ale takim po jeszcze dłuższej przerwie, żeby nie miał tak łatwo tego przebić. No i wróciłem, do rapu, po ponad 10 latach przerwy. I co na to Robert? :)
A tak serio, to wróciłem tylko na jeden kawałek, a właściwie na jedną jedyną zwrotkę. A nie zrobiłbym tego, gdyby nie dwie rzeczy: mój ślub z Łucją i zdanie, które padło w jednym z refrenów w kawałku sprzed ponad dekady (“kiedyś ten rap podaruję żonie”). Taka deklaracja rzucona kiedyś zobowiązywała. Pamiętam, że nagrywając tamten refren czułem podekscytowanie na samą myśl o tym, że ten rap, którym wówczas żyłem i którym tak mocno wyrażałem siebie, zadedykuję kiedyś kobiecie swojego życia.
Ponad dziesięcioletnia rdza
Minęło ponad 10 lat. W tym czasie zdążyłem pożegnać się z muzyką i skupić na rozwijaniu innych pasji. Muzycznie kompletnie zardzewiałem, aż tu nagle: bam! Poznana w 2015 roku kobieta w 2018 zostanie moją żoną. ŻONĄ! Żoną, której obiecałem kiedyś podarować rap! A ja tyle czasu nic a nic.. I co tu robić?
Udawać, że zapomniałem, że takiego refrenu nie było? Ciulowo bym się z tym czuł. Postanowiłem więc spróbować – do tego samego podkładu. Nie dlatego, żeby było łatwiej, lecz po to, aby nawiązać do tego kawałka, w którym kiedyś obietnica rapu dla żony padła.
O ile nowy refren przyszedł gładko, o tyle zwrotka była katorgą. Te 16 wersów pisałem całe wieki. Pierwsze 8 linijek jeszcze jakoś poszło, ale po nich się zablokowałem. Był czas, kiedy nawet myślałem, że już nic z tego nie będzie, że nie dam rady skończyć tekstu. Czasu do wesela było coraz mniej, a spraw do załatwienia z każdym dniem więcej…
Wena przyszła nocą i pokonała sen
Aż pewnej nocy, kiedy już zasypiałem, poczułem gdzieś w piersi piknięcie, którego nie czułem od dawna. Właśnie tak pukała wena! Zapaliłem lampkę, sięgnąłem po laptopa i wciąż leżąc pod kołdrą, wsparty na łokciu, jednym ciągiem zapisałem brakujące 8 wersów. Pozostało je tylko przećwiczyć.
Do pierwszego tańca trema, później już luz
Tak mówili wszyscy, którzy swoje wesela mieli już za sobą. “Aha, łatwo wam mówić, kurde, a mi się rapu zachciało” – kwitowałem w myślach. Pierwszym tańcem akurat się nie przejmowałem, bo to miał być spontan. Prawdziwym powodem do tremy był plan mojego wokalnego show na żywo, o którym wiedział tylko dj. Po pierwszym tańcu trema związana z występem jeszcze bardziej wzrosła, ale na szczęście nie zjadła mnie :)
Nagranie w studio
I zrobiłem to! Jak w jakimś transie, spięty, przejęty i wzruszony, ale bez pomyłki w tekście nawinąłem to do mikrofonu – ponoć nawet wyraźnie :) Ten występ to było “A”, zaś “B” faktem stało się wczoraj, kiedy pojechałem do Krakowa (ZION Studio) nagrać “Dla Żony” jak trzeba. Sesja poszła sprawnie, z czego byłem cholernie dumny. Po tylu latach stanąć w kabinie przed mikrofonem, z słuchawkami na uszach i niczego nie spieprzyć jest powodem do dumy :)
Teraz możecie posłuchać mojego weselnego dzieła. Zaznaczam, że to był jednorazowy skok w dawne dzieje. Dzięki historii tego kawałka kolejny raz przekonałem się, że każdej dziedzinie można zardzewieć, ale samych umiejętości już się nie zapomina. Jak z blogowaniem. Tak, wiem, że teraz to jeszcze nie jest to pióro, spod którego popełniałem ostatnie przed trzyletnią przerwą wpisy, ale mocno liczę na to, że uda mi się wrócić do starej formy i pisać lekko i zwinnie – jak dawniej.
Kochany małż!!!! <3 <3 <3
No ba :D
O panie! Gratuluję i podziwiam też za pamięć, bo ja to bym dawno zapomniał przez 10 lat że coś takiego powiedziałem :-)
Dokładnie, ktoś ci przypominał o tych słowach – dosłownie lub w przenośni – puszczając ci ten kawałek?
W ciągu tych ponad 10 lat przy jakichś backupach, przenosinach danych kilka razy włączyłem ten kawałek, więc nie szło zapomnieć :)
O Cię Panie
Nice ?
Super! Brawo!
Ooo szacun?nie jednej żony marzeniem jest usłyszeć taki tekst od męża ????????