Mój Sound Blaster Live! 24 bit jednak żyje!

Ale jaja! Jak berety, normalnie :) Mój Sound Blaster Live! 24 bit jednak działa, choć ze trzy lata temu, po kilku próbach reanimacji, z bólem serca wystawiłem mu akt zgonu. Fart do potęgi, że nie skremowałem go od razu i resztek nie wypieprzyłem do kosza – a z takim zamiarem nosiłem się wtedy.

A może to cud? Jeśli tak, to jednego mogę być pewien: cudom trzeba pomagać, by dziać się mogły. Trup żyje! Niczym Łazarz na moje polecenie wstał i jak gdyby nigdy nic wrócił sobie do życia. Się znaczy to tak tylko wygląda, bo w rzeczywistości mój Łazarz nie umarł. To tylko ja tak myślałem.

Wszystkiemu złemu winna jest moja stara płyta główna, której kariera u mnie definitywnie dobiegła końca. Jak już wspomniałem we wpisie o zaprzęgnięciu Asusa P4P800-VM, jego poprzedniczka, Gigabyte GA-8S661FXM, zdychała bardzo długo i tak miarowo podupadając powodowała różne dziwne i negatywne zachowania komputera. Dziś mam podstawy sądzić, że o mały włos nie przyczyniła się do fizycznego przeze mnie uśmiercenia młotkiem i nożyczkami w pełni sprawnej karty dźwiękowej Creative Sound Blaster Live! 24 bit. Bo ja, kurde, byłem święcie przekonany, że tę dźwiękówkę zepsułem zwalając na nią swoje szanowne cielsko.

Sound Blaster Live! 24 bit

Stara płyta główna była do dupy – to już wiemy. Wydajność jej spadała na ryj w tempie tak majestatycznym, że podczas codziennego obcowania z komputerem trudno było ten fakt wyłapać.

Pamiętam, jak razu pewnego – tak dla odmiany – zdecydowałem się nie instalować karty Creative, by z ciekawości spróbować zintegrowanej C-Media. Tym sposobem Sound Baster poszedł w odstawkę, a ja spostrzegłem, że pod jego nieobecność cała maszyna zyskała na wydajności (szczególnie wtedy, gdy musiała przetrawić sporo animacji flash). Dlatego też Sound Blaster Live na dłużej zagościł w szafce – do czasu, aż Draqu spytał, czy bym mu tej karty nie pożyczył na trochę. Spoko loko, pożyczyłem.

Jakiś czas później byłem u niego i wtedy postanowił mi tę kartę oddać; po powrocie do domu strzeliłem ją na wyro i wyszedłem z pokoju na trochę. Gdy wróciłem, zwaliłem się na to łóżko całą swoją masą i nagle pod swoim bokiem poczułem coś ostrego, co lekko słyszalnie i odczuwalnie zrobiło sobie „pyk”. Sięgnąłem po to coś i tym czymś był SB Live!. Niepewnie się czułem przez to pyknięcie.

Zdecydowałem się tę kartę sprawdzić: wpiąłem ją w płytę główną, uruchomiłem komputer i po ukazaniu się pulpitu system Windows XP wziął i się zwiesił. Raz, drugi, trzeci i następny, aż dałem sobie siana. Niedługo później zachciało mi się reinstalować system – wtedy też, na świeżej instalacji, miast instalować zintegrowaną dźwiękówkę, postanowiłem od razu odpalić Sound Blaster Live. Znowu nie poszło: tym razem system zwieszał się dopiero podczas próby instalacji sterowników; prób było kilka i ich finał był różny: albo zwis, albo komunikat instalatora Creative o nie wykryciu sprzętu i sugerowany Exit, albo zwieszenie się instalatora. W każdym z wymienionych przypadków karta cholernie się grzała – po dotyku temperaturę oceniam na 70-80 stopni Celsjusza.

Uznałem, że w wyniku mojego uwalenia się na kartę ta gdzieś pękła, lub jakieś lutowanie puściło i koniec końców SB diabli wzięli. Pochowałem więc zmarłą kartę w szafie i tak oto ona spoczywała sobie w pokoju. Z miesiąca na miesiąc coraz bardziej przywalałem ją różnymi szafowymi rozmaitościami. Nie wiem, ki ciul mnie dziś dorwał, że przypomniałem sobie o tej karcie i wpadłem na pomysł sprawdzenia jej na nowej płycie głównej. Wpiąłem ją, odpaliłem maszynę i po krótkiej chwili od ukazania się pulpitu system zakomunikował wykrycie nowego sprzętu. Uczucie radości postanowiłem trzymać w cuglach – przynajmniej do momentu, aż uda się tę kartę w 100% uruchomić.

Creative Sound Blaster Live! 24 bit
Płyta ze sterownikami i softem do Sound Blaster Live! 24 bit

Płytę ze sterownikami trzymam razem z Linuksami z okresu, w którym po raz ostatni Sound Blaster u mnie grała. Włożyłem CD do napędu i z niecierpliwością wyczekiwałem etapu właściwej instalacji, podczas której system się wieszał. Chwila prawdy: wstrzymałem oddech i… instalacja ruszyła. Jak osioł w marchewkę wpatrywałem się w pasek postępu: 6, 12, … 99 i 100%. Wszystko jak należy, bez przeszkód i niespodzianek, zgodnie z rzemiosłem, sztuką i rutyną wielokrotnego instalowania tejże dźwiękówki. Żadnych zonków. Żadnych błędów. Restart.

W trakcie ponownego uruchamiania systemu przełączyłem głośniki z zintegrowanego SoundMaxa do zmartwychwstałego Sound Blastera. Odczekałem chwilę, aż wszystko ładnie się uruchomi i gdy tak się stało, z namaszczeniem odpaliłem pierwszą napotkaną emeptrójkę. Włączył się odtwarzacz i zagrała muzyka. Wzruszyłem się.

Sound Blaster Live! 24 bit brzmi fantastycznie na tle tych dwóch zintegrowanych badziewi, które przez ostatnie trzy lata z hakiem słuchałem. Chyba jedynie głuchy nie będzie w stanie wychwycić różnicy między AC97, a 24 bitowym Sound Blasterem z EAX, CMSS i bóg wie czym jeszcze by Creative. Soczyście, mocno, szeroko i głęboko zagrały głośniki Creative Inspire T3100 podłączone do swojej siostry, Sound Blaster Live! 24 bit. Browar i miód na moje uszy :)

Kolejny mój krok po wskrzeszeniu SB Live! nie powinien chyba nikogo dziwić – wręcz przeciwnie. Oczywistą oczywistością bowiem było moje wejście na stronę Creative w poszukiwaniu sterowników pod Windows 7 :) I co? Ha! ZNALAZŁEM! Jak każda szanująca się firma, tak i Creative zadbał o to, aby jej produkt hulał także pod kontrolą najnowszej wersji Windows. I oto szykuje się przesiadka – powrót do Windows 7. Mam nadzieję, że bezpowrotny.

Akurat weekend. Jestem szczęśliwy. Muzyka gra. Amen.

Subskrybcja
Powiadom o
guest

1 Komentarz
Wbudowane komentarze zwrotne
Pokaż wszystkie komentarze
digger

Te karty to porządny sprzęt :) Sam mam już dobre 5 lat taką i działa nadal bez zarzutu.