Jak puścić kuchnię z dymem? (znowu frytki smażyłem)

Sąsiady, czytać to!

25 miesięcy temu, smażąc frytki, omal nie spowodowałem eksplozji gazu. Nie przypuszczałem wówczas, że podobną akcję zdołam kiedyś powtórzyć. I tak, dokładnie tydzień temu, we wtorek, 22 grudnia bieżącego roku pańskiego, niewiele brakło, a moja kuchnia poszłaby z dymem, zanim frytki zdążyłyby się zarumienić tak, jak to lubię najbardziej. Tak, jak dwa lata temu moje kulinarne wyczyny mogły zakończyć się wybuchem, tak tegoroczne frytkowanie skutkować mogło pożarem. I znowu uratowała mnie potrzeba fizjologiczna: przed wybuchem gazu uchroniło mnie cholerne burczenie w brzuchu (z głodu), a tym razem ratunek przyszedł pod postacią pełnego pęcherza moczowego. “Ratunek” nie w takim znowu dosłownym znaczeniu – o czym za moment ;)

Uwielbiam frytki domowej roboty. Nie te z fastfoodów i restauracji, ani też nie mrożone i ewentualnie podsmażane, które dostać można w marketach. Moje frytki robię sam: ziemniaczek po ziemniaczku obieram dokładnie, wycinam każdą plamkę, która podejrzanie mi wygląda, później kroję na takie kawałki, na jakie mam ochotę (mniej lub bardziej grubsze od kupnych), a na koniec smażę według własnego sposobu.

We wtorek, 22 grudnia, wzięło mnie na frytki wyjątkowo wcześnie, bo jeszcze przed pierwszą kolacją. Było coś po 17-ej, kiedy skończyłem kroić frytki i poćwiartowane w specjalnym koszyku wsadziłem do gara z olejem. Nie przykrywam na czas smażenia, bo pokrywka lubi zjeżdżać i jak to zrobi, to kosz się przechyla i z jednej jego strony frytki wychodzą niedosmażone. Bulgoczący olej ma to do siebie, że chlapie na wszystkie strony – wziąłem się więc na sposób i dookoła rozkładam papierowe ręczniki: na szafkach, podłodze i na uchwycie drzwiczek od piekarnika. Otwieram też okno, coby zapachy zbyt mocno się nie kumulowały w kuchni, bo później wszystko daje ciężkim smrodkiem tłuszczu.

Wszystkie powyższe ceremoniały wykonałem i opuściłem kuchnię. Frytki smażę nie krócej, niż 35 minut (czas smażenia w dużej mierze zależy od świeżości oleju), toteż postanowiłem sobie, że dopiero za jakieś pół godzinki wyjdę z pokoju do kuchni zobaczyć, co tam u frytek moich, co z ich rumieńcem i skorupką. Po paru minutach jednak zachciało mi się do kibla. Strasznie rozprasza mnie dopominający się respektowania swoich praw pęcherz, toteż wziąłem, od kompa wstałem i pomaszerowałem w kierunku klopa.

Mijając kuchnię rzuciłem okiem na drzwi od niej: światło było zgaszone zarówno w przedpokoju, jak i w samej kuchni. Drzwi kuchenne mają wprawioną szybę i w niej zobaczyłem mocne, pomarańczowej barwy migotanie. „Pługopiaskarka pewnie parking przed blokiem odśnieża, że tak jasno świecą jej koguty” – pomyślałem, ale… – „pługopiaskarka z dachem kabiny na wysokości trzeciego piętra?”. Wparowałem do kuchni i zobaczyłem kontur gara z frytkami, a za nim ogień! Dużo ognia!Wysokie na pół metra płomienie ogarnęły przylegającą do kuchenki szafkę i sięgały tej wiszącej: paliły się papierowe ręczniki, ścierki, sitka, lejki i podkładka śniadaniowa, której fachowej nazwy nie znam – oto jej zdjęcie:

Kuchnia się pali
Chyba nic z niej już nie będzie.

Jakiś fotograficznie zboczony jestem, bo zamiast wziąć od razu i gasić to cholerstwo, toczyłem wewnętrzną bitwę z pokusą pobiegnięcia do pokoju po aparat i udokumentowania tej niecodziennej sytuacji. Pal sęk, już po pierwszym starciu zwyciężył rozsądek: chwyciłem ścierkę, chlapnąłem ją w locie wodą z kranu i wymachując nią na wszystkie strony, spuściłem ogniowi solidny wpierdol.

Syf jak cholera. Okopcone szafki, strzępy spopielonych ręczników właściwie w każdym zakamarku kuchni się znalazły (efekt mojej ścierkowej ofensywy) i cholerny smród palonego papieru i topionego plastiku. Zanim skończyłem sprzątać, frytki dokończyły się smażyć, zdążyły wystygnąć, a ja z tego wszystkiego zapomniałem, po co w ogóle z pokoju przed czasem wylazłem.

Dlaczego zajęła się kuchnia?

Jak już wspomniałem, w celu zabezpieczenia otoczenia kuchenki przed zachlapaniem tłuszczem, porozkładałem wokoło papierowe ręczniki. Ręczniki leżały m.in. na szafce obok kuchenki, która to szafka znajduje się między płytą z palnikami, a oknem. Okno było uchylone, a na dworze wiał halniak. Pomimo tego, że drzwi od kuchni były zamknięte, zrobił się przeciąg: tak mocno ten halniak wiał, że przeciągało pod drzwiami i dalej do kratki wentylacyjnej w łazience. Jeden z takich wewnętrznych, przelotowych podmuchów wepchnął pod gar z frytkami jeden z kawałków papierowego ręcznika i tym sposobem zajęły się pozostałe kawałki tegoż, a od nich ścierki, podkładka i reszta łatwopalnych akcesoriów kuchennych.

Cóż rzec? Muszę uważać i nie wkurzać się na kaprysy mojego brzuszyska. Burczy w nim, albo pod nim ciśnie, to trza iść tam, gdzie poprowadzi. Bo w przeciwnym razie może się to kiepsko skończyć.

Subskrybcja
Powiadom o
guest

18 komentarzy
Wbudowane komentarze zwrotne
Pokaż wszystkie komentarze
mt3o

Sam się prosisz o wypadki z ogniem…
Gdyby ci się kiedyś udało zapalić olej na patelni to ostrzegę, żeby nie gasić tego wodą pod żadnym pozorem! Woda jak się dostanie do oleju zacznie wrzeć i pryskać. W efekcie ogień pójdzie pod sam sufit i zrobi z kuchni prywatny kawałek piekła. Taką patelnię można przykryć szczelnie i ogień sam zgaśnie. Zwykłej gaśnicy też używać się nie powinno…

Yagbu

Dobry wpis i wiem, że nie powinienem się śmiać, a nawet podczas czytania notki uśmiechać, ale to było silniejsze ode mnie ;).

Farta miałeś, bo święta mogły niefajnie się zacząć. A tak, tylko te drobne szkody z papierowymi ręczniczkami na czele?

przemo

Hahaha, to by dopiero był zabawny widok gdyby kuchnia się paliła, a Ty zamiast gasić robiłbyś zdjęcia. Zrobić wtedy zdjęcie Tobie i byłaby fotka roku :D

Ja też uwielbiam frytki, ale jak dotąd moim największym problemem było dobranie odpowiedniej ich ilości do ilości oleju i rozmiaru patelni – tak by były odpowiednio dopieczone. Nie robię tego często i niestety czasem część wychodzi ok, a część jest niedopieczona :/ Włożyłbym do piekarnika, ale z patelni są lepsze. Dobrze, że chociaż kanapki sobie zrobić potrafię ;)

szuman

@[b]mt3o[/b], nie gasić oleju wodą? To podobnie jak z płonącym woskiem :) Bo jak by to delikatnie powiedzieć… o reakcji płonącego wosku z wodą też już się osobiście przekonałem, gdy w wieku ~10 lat, były to chyba wakacje, urządziłem sobie z bratem Andrzejki ;) @[b]Yagbu[/b], te moje farty czasem mnie przerażają, bo zawsze w takich momentach uświadamiam sobie straszną rzecz: co się stanie, gdy kiedyś farta zabraknie? :) Strach się bać! @[b]Przemo[/b], patelnia nie jest dobrym środowiskiem do smażenia frytków. Polecam poświęcić normalny, około 2,5-4 litrowy garnek, napełnić go w około 1/2 – 2/3 olejem i kupić do niego metalowy… Czytaj więcej »

Hugi

@Przemo:
było zdjęcie fotoreportera, którego po wypadku wieziono z urwaną stopą na operację i on do ostatniej chwili zdjęcia pstrykał nawet jak go na stół wieźli :D

Jakub Milczarek

– nie chcę się czepiać :P ale tam nie ma żadnej reakcji między olejem (woskiem) i wodą – to zwykła fizyka, bez żadnej chemii!
Co do samej akcji – piękny numer i mam nawet wniosek jaki wypływa z Twojego opowiadania: trzeba czasem wstać od monitora i przejść się po mieszkaniu – choćby tak kontrolnie :)

szuman

@[b]Jakub Milczarek[/b], czepiasz się, czepiasz ;) Słowo “reakcja” użyłem w znaczeniu potocznym, dając ciała z niewłaściwym spójnikiem. W sumie gdybym użył “na” (tak, niedbalstwo) i napisał o reakcji “gorącego tłuszczu/wosku na wodę”, to wiadomo by było, że mam na myśli reakcję analogiczną np. do krzyku kobiety na widok myszy lub paniki arachnofoba, po którym jakiś robal łazi ;)

Gosia

To ja mam dla Ciebie propozycję. Na najbliższe urodziny/imieniny/na święta od zajączka itd zażycz sobie od najbliższych urządzenie takie jak frytkownica :) nią najwyżej możesz się oparzysz ale domu raczej nie spalisz :)

szuman

@[b]Gosia[/b], mam pewne obawy, czy frytki z frytkownicy będę zajadał z takim samym smakiem, jak te “po mojemu”, ale pomysł warto rozpatrzenia – ku bezpieczeństwu świata ;)

Ad. zajączka – na Podkarpaciu ten zwyczaj nie jest znany. O Zajączku w sumie dowiedziałem się zaledwie kilka miesięcy temu od szwagrowej mojej, która spod Piły pochodzi. Nie wiem, kto bardziej się dziwił: czy ja temu zwyczajowi, czy ona naszej niewiedzy na temat Zajączka :)

Jakub Milczarek

– Nie martw się ja też o “zajączku” dowiedziałem się dopiero mając 24 lata :) W Łodzi to różnie z tym zwyczajem bywa chociaż moja dzielnica należy według niektórych geografów już do Wielkopolski…

Gosia

myślę że frytki z frytkownicy mają szansę spełnić Twoje oczekiwania, bo to w końcu to samo co garnek z sitkiem tylko że nie ma grzania na palniku gdyż zastąpione jest zwykłą grzałką wewnątrz ustrojstwa :)

Jeśli chodzi o zajączka to poznałam ten zwyczaj dzięki cioci, która ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, którejś Wielkanocy wręczyła mi prezent. Na szczęście dla moich rodziców, nie przeniosłam tego zwyczaju na swoje podwórko i do dziś dziwią mnie Ci którzy faktycznie sobie coś wręczają :)

szuman

@[b]Jakub Milczarek[/b], no widzisz, ja z kolei nie mam pewności, czy mieszkam na Podkarpaciu, czy może jednak w Małopolsce (według geografów ;)) @[b]Gosia[/b], a ciocia Zajączka przedstawiła Ci w pełnej krasie, czy tylko obdarowywania prezentami? Bo z opowiadań od szwagrowej wyłapałem, że zwyczaj zajączka polega na przygotowaniu dzień wcześniej przez dzieci jedzenia dla zajączka (marchew, kapusta itp.) i wystawieniu papu gdzieś poza domem, np. w szopie, garażu, altance, komórce na drewno etc. Zajączek w nocy przychodzi, zjada (dorośli znaczą króliczy prowiant, że to niby zając podgryzł) i za jedzenie rewanżuje się prezentem :) A do frytkownicy chyba mnie przekonałaś :)… Czytaj więcej »

Gosia

, widzę że Twoje informacje przewyższają zdecydowanie moją wiedzę o Zajączku. Ciocia jedynie wręczyła mi mały pakunek mówiąc, że to od Zajączka, jednak tłumaczeń dogłębnych nie otrzymałam, a szkoda byłabym bogatsza o tę wiedzę te kilka lat temu. Teraz wiem czemu już nigdy nic od Niego nie dostałam…

Jeśli chodzi o frytkownicę to słuchaj narzeczonej swej bo na pewno ma racje :)

Jakub Milczarek

A jeszcze co do Zajączka to ja znam dzieci (w Łodzi), które nie dostawały bezpośrednio prezentów ale musiały zebrać wszystkie jajka (od Zajączka ???) pochowane w ogrodzie i wtedy dopiero pojawiał się prezent. W drugiej wersji to wraz z jajkami schowane były gdzieś też prezenty…

szuman

@[b]Jakub Milczarek[/b] i [b]Gosia[/b], kurczę, strasznie blado na tle innych regionów wypada Podkarpacie.

Wielkopolska nie tylko wielkanocnym zwyczajem mnie zaskoczyła, ale też np. weselnym; dzień przed ślubem pod panny młodej domem tłucze się butelki tak długo, aż wyjdzie młoda i wódę da :)

Św. Mikołaj i Boże Narodzenie również w tamtym regionie okazalej się prezentują, ale tego już dokładnie nie pamiętam. To, co spamiętałem: dzieci czyszczą i pastują buty całej rodziny, aby nazajutrz dostać prezent, a po domach chodzą również przebierańcy (Mikołaje) i dla hecy leją po dupskach chłopców, a i jakieś fanty chyba też są rozdawane :)

Jakub Milczarek

– po pierwsze Gosia właśnie robi frytki :), a po drugie: sprzedam Ci jeszcze jeden zwyczaj, który jest kultywowany w Łodzi, a w Krakowie go nie znają! Otóż w tzw. Ostatki wszyscy się przebierają. Dzieci przebrane chodzą po domach i zbierają słodycze oraz kasę, dzieci i młodzież oraz nauczyciele (!), a także często studenci przebierają się do szkoły i na zajęcia. Ja nawet jak miałem praktyki nauczycielskie w szkole to się przebierałem razem z innymi nauczycielami… Przykład I LO w Łodzi: [url]http://photos.nasza-klasa.pl/1673215/2/main/f5def704a9.jpeg[/url]

Gosia

Dziś podczas zajęć ze studentami usłyszałam jak jeden student mówił do drugiego: “Musisz przeczytać ten wpis o frytkach u Marcina Szumańskiego na stronie…”.
Jestem pod wrażeniem jak szerokie kręgi znają Twoją kuchnię i jeszcze o niej dyskutują gdy ja męczę się aby coś im do głowy wcisnąć. Oczywiście nie omieszkałam dopowiedzieć, iż sama już czytałam ten wpis :).

aydenx

Chyba zacznę zwracać większą uwagę na moją kuchnię podczas smażenia frytek… bo kto by pomyślał, że niebezpieczeństwo czyha tak blisko ;)