Fotografia koi nerwy

Są w życiu takie chwile, gdy wewnętrzne napięcie gwałtownie rośnie i trzeba jakoś temu zaradzić, by za moment nie wybuchnąć. Zwykle jest to ucieczka. Jedni uciekają po pomoc do bliskich, by przy nich wyrzucić z siebie te wszystkie kamienie i głazy gromadzące się na sercu. Inni zaś – typy pancernika, który swoje wnętrze trzyma pod grubą osłoną nawet wtedy, gdy z pozoru wydaje się, że jest inaczej – uciekają tam, gdzie znajdą równowagę i podładują akumulatory. Dla wielu z nich są to pasje – prywatny świat, w którym czeka na nich najczystsze źródło energii, która naprawia, łagodzi i pomaga powrócić do równowagi.

I ja mam taki świat. Kiedyś była to muzyka. Wiele tekstów spłodziłem pod wpływem silnych emocji. Niektóre zakopałem w szufladzie, a inne nagrałem – w oryginalnej lub zmienionej nieco formie, ale nagrałem. Z muzyką skończyłem. Teraz mam fotografię. Dla jednych tylko profesja, a dla innych coś więcej. Ja zdecydowanie bardziej widzę się w tej drugiej grupie. Szczególnie w momentach, w których uciekam z aparatem gdziekolwiek i robię zdjęcia po to… by poczuć się lepiej. Nie wstydzę się o tym mówić, bo wiem, że nie jestem sam. Znam kogoś, pod tym względem bardzo mi podobnego i z tego miejsca serdecznie go pozdrawiam.

Gdy ktoś pyta, dlaczego lubię robić zdjęcia, to śmiało mogę odpowiedzieć: dla korzyści. I na myśli nie będę miał finansowych profitów, za które trudno byłoby kupić to, co akurat będę miał na myśli. Spokoju, odprężenia, zastrzyku energii i kopa do dalszego zasuwania przez życie z wysoko podniesionym czołem.

Subskrybcja
Powiadom o
guest

1 Komentarz
Wbudowane komentarze zwrotne
Pokaż wszystkie komentarze
Martyna

Mam to samo! Zgadzam się z tytułem notki!